Autor Wiadomość
Marysia
PostWysłany: Pon 13:10, 11 Gru 2006    Temat postu:

nie jestem pewna czy to był faktyczny Sakrament Namaszczenia Chorych ale ktoregoś roku podczas Eucharystii z okazji Dnia Chorego kazdy mogł podejść i zostać namaszczony olejami (na czole i dłoniach), podeszłam... wrażenie niesamowite... faktycznie można poczuć się "przypieczętowanym" przez Boga... Smile))
May
PostWysłany: Pon 12:46, 11 Gru 2006    Temat postu: Sakrament Namaszczenia Chorych

Ostatnio opadła mi szczęka.
Jasne, wierzę w cuda itd.
Ale sami zobaczcie.
Sakrament Namaszczenia Chorych - często błędnie rozumiany jako "ostatnie namaszczenie", jest udzielany chorym, aby wesprzeć ich w walce z chorobą. Okazuje sie,że dzięki niemu może dokonać sie tez całkowite uzdrowienie.

Poniżej zamieszczam świadectwo sklejki - tak, tak naszej sklejki ze SNE:)

Było to pod koniec kwietnia 2005 roku. Wracaliśmy samochodem ze spotkania wspólnoty, było już dosyć późno, ok. godziny 23. Siedzieliśmy we trójkę z tyłu, ja pośrodku. Nie byliśmy przypięci pasami – próbowaliśmy, ale coś było nie tak. Zderzenie boczne, wykonałam – jak to mówią – „ostatni wyskok” i wylądowałam kilka czy kilkanaście metrów dalej… Nie potrafię tej sytuacji dokładnie opisać, bowiem znam ją tylko z opowiadań, zupełnie nie pamiętam wypadku. W każdym bądź razie trafiłam do Akademii Medycznej ze złamaniem kości czaszki, złamaniem podstawy czaszki (jak potem wyczytałam w internecie: „najczęstszą przyczyną śmierci w wypadkach komunikacyjnych”, wstrząsem mózgu, obrzękiem mózgu, krwiakiem mózgu, złamaniem obojczyka i ogólnym poturbowaniem. Tydzień byłam nieprzytomna, ale po upływie drugiego tygodnia zostałam wypisana do domu. Sam ordynator przychodził do mnie i mówił, że lekarze są pod wrażeniem mojego szybkiego powrotu do zdrowia. Tym bardziej, że wcześniej moim rodzicom nie dawali prawie żadnych nadziei na to, że w ogóle przeżyję…

Ta cała sytuacja była dla mnie takim naprawdę mocnym odczuciem Bożej miłości i teraz niektórzy ludzie dziwią się, kiedy im mówię, że cieszę się, że miałam wypadek. Pan Bóg pokazał mi, że bardzo mnie kocha, że jest w stanie zrobić dla mnie wszystko – nawet postąpić wbrew prawom medycyny, że „nie chce śmieci grzesznika”, że chce ze mną współpracować, że daje mi tak fizycznie „nowe życie”, bo ma względem mnie jakiś plan, bo jestem Mu „potrzebna”. Po odzyskaniu świadomości w szpitalu było mi tak niesamowicie dobrze, że nie chciałam wracać do życia, chciałam iść już teraz do Niego… Ale ta świadomość, że On mi daje pewne zadanie do wykonania, pewną misję, sprawiła że zmieniłam zdanie. Miałam wrażenie, że zaczynam nowe życie - z pieczęcią Boga na czole (dla mnie był to znak - miałam bliznę w kształcie krzyża usytuowanego na górze).

Nie było łatwo… Pierwsze dwa tygodnie nie ruszałam się z łóżka, potem bardzo powoli dochodziłam do pionu, zaczynałam chodzić. Po raz pierwszy wyszłam z domu w Uroczystość Bożego Ciała – miałam jeszcze problem z koordynacją rąk i nóg, zwłaszcza przy wchodzeniu po schodach. Ale udało mi się samej pokonać stopień ołtarza, żeby wobec całej dzielnicy podziękować Bogu słowami psalmu: „Czym się Panu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył? … Tobie złożę ofiarę pochwalną i wezwę imienia Pana. Wypełnię me śluby dla Pana przed całym Jego ludem” (por. Ps 116, 12.17-1Cool.

Rehabilitacja trwała długo. Jeszcze po upływie dziewięciu miesięcy od wypadku bardzo odczuwałam jego konsekwencje. Zawroty głowy przy każdym poruszeniu… brak pamięci bieżącej – ja, która zawsze wszystko pamiętałam, musiałam sobie teraz zapisywać najdrobniejsze rzeczy… problem z koncentracją… bóle głowy… Jednak najbardziej chyba dokuczał mi brak zajęcia – byłam cały czas na zwolnieniu lekarskim, które dostarczałam do Urzędu Pracy, przed wypadkiem bowiem odbywałam staż i szukałam stałego zatrudnienia. Bardzo męczyła mnie teraz bezczynność i niemożność działania – nie mogłam podjąć się pracy, ponieważ byłam na zwolnieniu; nie byłam w stanie zrezygnować ze zwolnienia i szukać pracy, bowiem ciągle źle się czułam, a jednocześnie nie mogłam już dłużej „nic nie robić”, bo to mnie strasznie męczyło… I modliłam się: „ Panie Boże, zrób coś, bo ja już nie mam siły…”
I tak się stało. Najpierw Pan Bóg znalazł mi pracę. W zawodzie – co naprawdę graniczyło z cudem. Jestem z wykształcenia fizykiem ze specjalnością fizyka biomedyczna –pracy w moim zawodzie w Polsce praktycznie nie ma – a już na Pomorzu, to w ogóle. Nawet kiedy wpisywałam samo hasło „fizyk” w wyszukiwarkę ofert pracy, przychodził do mnie zwrot mniej więcej takiej treści: „Spróbuj zmienić kryteria wyszukiwania, bowiem nie ma pracy w podanym przez ciebie zawodzie”. Nauczona tym doświadczeniem, raczej przestałam szukać dla siebie pracy jako fizyk. Tym jednak razem poczułam przynaglenie, żeby to zrobić – otworzyć wyszukiwarkę ofert Urzędu Pracy i wpisać „fizyk”. I rzeczywiście – była jedna oferta, i to „Oddział Higieny Radiacyjnej” – coś dla mojej specjalizacji. Ucieszyłam się bardzo – ale za chwilę doszedł ponownie do głosu mój brak pewności siebie: „Przecież i tak na pewno mnie nie przyjmą…” „Ale dobrze, wyślę przynajmniej CV…”

Wysłałam, zostałam poproszona na rozmowę i nieoficjalnie już przyjęto mnie do pracy! Jednak znowu moje obawy: ze zwolnienia mogę co prawda zrezygnować, ale przecież ciągle czuję się fatalnie, nie wiem w ogóle dam radę pracować, a jeszcze czeka mnie badanie lekarskie sprawdzające czy jestem zdolna do pracy – i ma to być badanie szczegółowe, bowiem czeka mnie praca przy promieniowaniu elektromagnetycznym i tutaj trzeba być naprawdę bardzo zdrowym. A ja nadal czułam się fatalnie: zawroty głowy przy każdym ruchu, bóle głowy i brak pamięci dokuczały mi najbardziej. Postanowiłam przystąpić do Sakramentu Namaszczenia Chorych. U nas w parafii zawsze w dzień Najświętszej Maryi Panny z Lourdes (i jednocześnie Światowy Dzień Chorego – 11 lutego) jest Msza Święta dla chorych właśnie z Namaszczeniem – każdy, kto chce, żeby Pan Bóg go wsparł w jego zmaganiu się z cierpieniem i chorobą, może podejść do ołtarza i przyjąć ten Sakrament. Ja również podeszłam. Wracając do ławki poczułam, że „boli” mnie dłoń. Zaczęłam ją trochę rozmasowywać, ale przeszło mi to na obojczyk… Potem zaczęła mnie „boleć” noga… Piszę „boli” w cudzysłowiu - bo to nie był taki zwykły ból, a raczej poczucie, że coś się w tym miejscu dzieje, ale coś pozytywnego… ciepło… dotknięcie… Zaczynałam powoli rozumieć co się dzieje. Stopa, biodro, brzuch… Te miejsca, które najbardziej dokuczały mi po wypadku… I na końcu lewa połowa głowy – niesamowite uczucie – jedna część tak, a druga nie (tylko z lewej strony miałam połamaną czaszkę. Od tamtej pory przestałam mieć problemy z pamięcią i zawrotami głowy. Pan mnie uzdrowił! Pokazał, że jeżeli On daje pracę, to daje też możliwość jej wykonywania. I tak na Walentynki Pan Bóg zrobił mi prezent – 14 lutego podpisano ze mną umowę o pracę. I jak ja mogę nie wierzyć w to, że On mnie kocha…?

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group